Katarzyna Konopa – prezes Stowarzyszenia Kosmetyki bez Okrucieństwa
Wywiady z Zasadami

Piękno bez okrucieństwa

O pięknie nieokupionym cierpieniem zwierząt i etycznych kosmetykach oraz o kręgosłupach moralnych marek z branży beauty rozmawiamy z Katarzyną Konopąprezes Stowarzyszenia Kosmetyki bez Okrucieństwa.

Ujawniony w październiku 2019 r. skandal okrutnego traktowania zwierząt podczas testów w niemieckim Laboratorium Farmakologii i Toksykologii (LPT) poruszył ludzi na całym świecie (pisaliśmy o tym w tym artykule). Metody społecznego nacisku w postaci ponad miliona podpisów pod petycją zamknięcia placówki oraz demonstracji ok. 15 tysięcy osób w Hamburgu w obronie zwierząt laboratoryjnych okazały się skuteczne. Dwie z trzech filii LPT zamknięto na początku 2020 r., a obecnie trwa walka o zamknięcie ostatniej.

To z pewnością sukces wszystkich, którzy sprzeciwiają się testowaniu na zwierzętach. Do nich należy nasz dzisiejszy gość – Katarzyna Konopaprezes Stowarzyszenia Kosmetyki bez Okrucieństwa i makijażystka z PINK MINK Studio. Rozmawiamy z nią o tym, jak wyglądają realia przemysłu kosmetycznego pod kątem testowania na zwierzętach i jak my, konsumenci, możemy wesprzeć produkcję kosmetyków wolnych od okrucieństwa.


Jak może Pani skomentować kwestię zamknięcia dwóch oddziałów niemieckiego laboratorium?

Zacznę od uściślenia – laboratoriów testujących na zwierzętach jest w Europie wiele. Większość z nich ma prawdopodobnie lepsze warunki niż te pokazane w materiałach z LPT, jednak nadal są to miejsca, gdzie zwierzęta cierpią i są zupełnie legalnie rutynowo zabijane. Zakaz testowania na zwierzętach, obowiązujący w Unii Europejskiej od 2013 r., dotyczy wyłącznie kosmetyków.


Proszę powiedzieć naszym czytelnikom, jak powstało Stowarzyszenie Kosmetyki bez Okrucieństwa?

Tematyką przemysłu kosmetycznego zajmuję się już od ponad dwudziestu lat, a jako PINK MINK Studio działam od ponad sześciu. Kiedy zaczęłam pogłębiać swój research na poziomie profesjonalnym, nie byłam zadowolona z jakości dostępnych informacji na temat etycznych marek, co zapoczątkowało działania własne i samodzielną weryfikację firm.

Moim kolejnym krokiem było założenie grupy wsparcia na Facebooku „Kosmetyki bez okrucieństwa”. Wraz z Ewą z bloga Happy Rabbit, zdecydowałyśmy się sformalizować nasze wspólne działania i w lipcu ubiegłego roku założyłyśmy Stowarzyszenie Kosmetyki bez Okrucieństwa. Naszym celem, w największym skrócie, jest edukacja – w każdej możliwej formie i miejscu oraz budowanie dialogu pomiędzy konsumentami i firmami.


Tak jak Pani wspomniała, w Unii Europejskiej zakaz testowania na zwierzętach kosmetyków i ich składników obowiązuje dopiero od kilku lat. Jednocześnie w 80 proc. krajów świata podobne zakazy nie obowiązują. Na przykład, żeby firma kosmetyczna mogła wejść na ogromny chiński rynek, to testy na zwierzętach są tam wręcz wymagane przez obowiązujące prawo. A przecież nowe substancje chemiczne po przetestowaniu na zwierzętach mogą otrzymać także przeznaczenie kosmetyczne.

Nawet przy tak skrótowej formie opisania problemu wyraźnie widoczne jest, że kwestia globalnego rynku kosmetycznego nie jest prosta. Zmiany powoli się pojawiają, ale wraz z nimi zatrzęsienie fałszywych informacji, niedomówień i wprowadzającego w błąd marketingu.


Gdzie zatem w zalewie informacji i reklamy szukać rzetelnej informacji o kosmetykach, jeśli nie chcemy krzywdzić zwierząt?

W skrócie: u nas! Jeśli szukamy rzeczywiście sprawdzonych firm kosmetycznych, to nasza grupa wsparcia pęka w szwach od informacji i podpowiedzi sprawdzonych produktów. Pierwszym krokiem niech będzie przemyślenie zakupów – trudno jest wybierać dobrze działając impulsywnie.

Nasze kryteria obejmują brak powiązań z testami na zwierzętach na wszystkich etapach produkcji. Według kryteriów UE testować nie wolno gotowych produktów i ich składników, co oznacza, że marka może sprzedawać INNE kosmetyki w krajach, gdzie prawo wymaga opłacanych przez firmy testów na zwierzętach – na przykład w Chinach.

Podczas weryfikacji upewniamy się także, że producenci i dostawcy składników nie mają żadnych powiązań z testowaniem na zwierzętach i żadne ich produkty nie są w ten sposób testowane, nie tylko te sprzedawane na terytorium UE.

To nasze wybory kształtują przyszłość, to naszymi pieniędzmi płacimy pensje twórcom kosmetyków i laborantom, to na nas zarabiają firmy.

Katarzyna Konopa – prezes Stowarzyszenia Kosmetyki bez Okrucieństwa


Jaką my, jako konsumenci, mamy moc sprawczą?

Warto, aby każdy konsument zapoznał się z podstawami – terminologią, kryteriami certyfikatów, najważniejszymi zagadnieniami. To wszystko wyjaśniamy w naszej grupie wsparcia, a kolejnym krokiem są przemyślane zakupy wspierające etyczne marki.

To nasze wybory kształtują przyszłość, to naszymi pieniędzmi płacimy pensje twórcom kosmetyków i laborantom, to na nas zarabiają firmy.

Odradzam pochopne zakupy i ślepą wiarę w skrótowe informacje zamieszczane na opakowaniach i dotyczące wybiórczych kwestii oświadczenia na stronach firm. Na szczęście mamy nowe zalecenia Komisji Europejskiej, które znacznie już ograniczają możliwości producentów, jeśli chodzi o „pusty” marketing na opakowaniach kosmetyków.


Właśnie, wiele osób, które po raz pierwszy zetknęły się z tematem kosmetyków wolnych od okrucieństwa, czuje się przytłoczona ilością terminów stosowanych przez firmy: kosmetyki wegańskie, nietestowane na zwierzętach, czy cruelty-free.

Terminologia jest dla większości osób wyzwaniem, ponieważ żadne z powyższych określeń nie ma definicji prawnej, co otwiera pole do dowolnej interpretacji. „Nietestowane na zwierzętach” i „cruelty-free” to jedne z wielu terminów jakie, według nowych zaleceń UE, nie powinny już pojawiać się na opakowaniach. Wyjątkiem są oznaczenia oficjalnie przyznawanych produktom certyfikatów.

Według obowiązującego prawa, żaden produkt na terenie Unii nie może być testowany, a informacja na kosmetyku dotyczy wyłącznie tego konkretnego produktu, a nie całej marki. Stowarzyszenie rozpatruje jako wolne od powiązań z testowaniem na zwierzętach wyłącznie całe firmy, czyli całe podmioty gospodarcze, a nie poszczególne kosmetyki.

Określenia: „kosmetyk wegański”, „odpowiednie dla wegan”, „przyjazne weganom”, czy „vegan friendly” odnoszą się do składu konkretnego produktu i kosmetyk z takim opisem nie powinien zawierać żadnych składników pochodzenia zwierzęcego lub ich pochodnych. Takie opisy są pomocne w wyborach konsumenckich i dozwolone, nie gwarantują jednak, że producent danego kosmetyku nie ma powiązań z testami na zwierzętach.

Czyli jak to zrobić? Najpierw sprawdzić u nas w grupie lub w przypadku marek zagranicznych na blogu Logical Harmony, prowadzonym przez Tashinę Combs, czy dana firma jest zweryfikowana jako zgodna z kryteriami Stowarzyszenia Kosmetyki bez Okrucieństwa. A jeśli dodatkowo chcemy, aby nasz nowy produkt miał wegański skład, to takiego produktu szukamy wśród oferty tej marki.

Dla osób preferujących bardziej osobistą pomoc, obok konsultacji indywidualnych, nagrałam kurs online, dostępny na platformie vegetitian.com, w którym wyjaśniam wszystko – od podstaw.


Jak wygląda Wasz proces weryfikacji marek?

Stowarzyszenie zajmuje się wyłącznie firmami produkującymi w Polsce, jednak oczywiście wykorzystywane przez rodzime marki składniki pochodzą z całego świata. Nasz proces rozpoczyna się od wypełnienia przez firmę deklaracji zawierającej szczegółowe pytania na temat polityki marki i jej partnerów we wszystkich aspektach dotyczących powiązań z testami na zwierzętach. Kolejne etapy weryfikacji zależą od udzielonych nam przez firmę odpowiedzi.

Głównym problemem, który w lekkim stopniu zmalał od momentu rejestracji naszego stowarzyszenia, jest ignorowanie przez firmy naszych próśb o weryfikację, mimo wielokrotnego ponawiania zapytań. Wyzwaniem jest dla nas także ciągłe trzymanie ręki na pulsie, musimy dokładnie śledzić rynek, aby wyłapywać wszelkie potencjalne zmiany w polityce marek i okresowo ponawiać ich weryfikację.

Katarzyna Konopa – prezes Stowarzyszenia Kosmetyki bez Okrucieństwa (fot. Mary Zubowicz)


Obecnie uważa się, że nie ma w obrocie składników, które nie byłyby kiedyś przetestowane na zwierzętach. Szkodliwość konkretnych substancji została wielokrotnie potwierdzona, jaki jest więc sens, by dalej poświęcać istnienia kolejnych zwierząt?

Każdy składnik, łącznie z wodą, ktoś kiedyś przetestował na zwierzętach, ale składniki są pozyskiwane i wytwarzane bez przerwy, i nie ma powodu testować nowych partii na zwierzętach – wystarczą testy alternatywne na modelu ludzkiej skóry. Walczymy o lepszą przyszłość i poprawienie aktualnej sytuacji zwierząt, na przeszłość nie mamy już wpływu.


Faktem jest, że do firm, które najczęściej są wymieniane jako „testujące na zwierzętach” należą wielkie koncerny kosmetyczne. Jest tyle możliwości użycia składników nietestowanych, co pokazują przykłady mniejszych firm kosmetycznych…

Duże firmy potrzebują ogromnych ilości danego składnika i chcą go kupić jak najtaniej – mogą więc mieć problem ze znalezieniem lub zweryfikowaniem każdego dostawcy. Małe marki często kupują od tych samych producentów co duże, i niekiedy okazuje się, że w celu naszej weryfikacji muszą zmienić dostawcę lub dostawców. Zmiana dostawcy w małej firmie jest prosta, a w dużej to jest skomplikowany proces.

Problemy z koncernami są jednak w chwili obecnej odmiennej natury. Firmy zaprzestały samodzielnie testować na zwierzętach jeszcze w ostatnich dekadach XX wieku, więc żadna firma, mała czy duża, nie przeprowadza samodzielnie testów na zwierzętach.

Koncerny kosmetyczne zwykle działają globalnie i ich produkty są testowane na zwierzętach w krajach, w których wymaga tego prawo. To o tych firmach jest najgłośniej w mediach, bo są one bardzo popularne, a większość konsumentów zna i lubi ich, często tanie, produkty od wielu lat.


A to przecież właśnie te największe firmy byłoby stać na transformację produkcji na tę bez okrucieństwa.

Zmiany, jakie muszą nastąpić, to zmiany systemowe – kolejne państwa muszą wprowadzić zakaz testowania na zwierzętach, jednak koszty testów alternatywnych muszą się obniżyć. Nie widzę szans, aby gigantyczne firmy kosmetyczne wycofały się z lukratywnych rynków, przynoszących zyski rzędu dziesiątek miliardów dolarów.

Większość gigantycznych firm ma swój wkład w opracowywanie metod alternatywnych, czy w przeprowadzanie badań naukowych. My, jako stowarzyszenie, skupiamy się na uświadamianiu jak ważne jest, aby przekazywane konsumentom informacje były pełne i zgodne ze stanem faktycznym, i na podnoszeniu świadomości społecznej na temat kosmetyków.


Oprócz działalności społecznej w stowarzyszeniu, jako PINK MINK Studio wykonuje Pani makijaże wegańskie kosmetykami marek wolnych od powiązań z testowaniem na zwierzętach. Co było najpierw, weganizm czy zainteresowanie makijażem?

Najpierw, prawie trzydzieści lat temu, był wegetarianizm, uważany wtedy za radykalny… Weganką jestem już ponad dziesięciu lat i nadal uważam to za jedną z najważniejszych życiowych decyzji. Zawsze mocno analizowałam swoje życie i moją rolę w świecie, rozmyślałam szukając lepszych rozwiązań.

W momencie, kiedy syn poszedł do przedszkola, po moim urlopie macierzyńskim, stanęłam przed decyzją: co dalej? Nie wyobrażałam sobie powrotu do zawodu architekta wnętrz z dostępnymi wtedy na rynku zasobami. To wtedy narodził się w mojej głowie pomysł połączenia moich pasji w jedną całość i rozpoczęcia tej, przed sześcioma laty zupełnie rewolucyjnej, działalności.

Mimo braku wiary otoczenia w sensowność i powodzenie projektu wierzyłam, że to właściwy czas, nie poddawałam się i samodzielnie stworzyłam tę niszę w Polsce. Ile się w tak krótkim czasie zmieniło!

Według najnowszych światowych badań wegańskie kosmetyki i makijaż to od niedawna część głównego nurtu, trend tak silny, że ma on na stałe już pozostać w „biznesie beauty”. Do 2025 r. zyski z tego segmentu branży kosmetycznej mają osiągać rocznie 21 miliardów dolarów!

Piękno wegańskiego makijażu polega na tym, że jest to dokładnie taki sam makijaż jak konwencjonalny, tylko bez udziału krzywdy zwierząt i, jak zwykle, sukces leży w umiejętnościach makijażystki.

Marzy mi się, aby gwiazdy dawały szanse markom z mniejszym budżetem, lecz silnym kręgosłupem moralnym.

Katarzyna Konopa – prezes Stowarzyszenia Kosmetyki bez Okrucieństwa


Na co dzień pracuje Pani z modelkami, aktorkami i celebrytkami. Mają one ogromny wpływ na naśladujące je fanki, które kupują wszystko, co sygnują swoim wizerunkiem. Jaka jest świadomość gwiazd w zakresie pochodzenia kosmetyków?

Ja mam największą styczność z dość świadomymi osobami, ale bardzo „świadomych kosmetycznie” kobiet jest ogólnie, niestety, niewiele. Staram się być delikatna i dyplomatyczna – znane osoby mają zwykle dość bliskie stosunki z markami, które udzielają im często niepełnych informacji. Mało kto wie, jakie kwestie są ważne, o co zapytać i na które zagadnienia zwrócić większą uwagę.

Często intuicja podpowiada kobietom, że przedstawiciele marek wiedzą najlepiej i uznają ich, zwykle krótkie, komunikaty za wystarczające. Coraz częściej zdarza się, że firmy organizują szkolenia dla reprezentujących je gwiazd, gdzie przekazują ostrożnie podane i sformułowane informacje z odpowiednim przekazem marketingowym. 

Stowarzyszenie Kosmetyki bez Okrucieństwa jest obiektywnym źródłem, ponieważ zadajemy wiele szczegółowych pytań, które sięgają głębiej niż zakaz obowiązujący na terenie UE. Nie zatrzymujemy się na powierzchni tematu, ale „wgryzamy się” głęboko.

Celebrytki i influencerki są obecnie bardzo ważnym i potężnym narzędziem marketingowym, mają moc kształtowania opinii konsumentów i wpływania na ich decyzje. Na influencerkach ciąży ogromna odpowiedzialność, z której często nie zdają sobie sprawy.

Chciałabym widzieć więcej świadomej współpracy, częstsze wybieranie etycznych marek, a marzy mi się, aby gwiazdy dawały szanse markom z mniejszym budżetem, lecz silnym kręgosłupem moralnym.


Dziękujemy za rozmowę!

Fot. Marta Mytych i Mary Zubowicz