Prospołeczność

Alternatywny Czarny Piątek 2019

Czy „made in Poland” zawsze oznacza etyczną produkcję? Czy największe marki udają, że nie wiedzą o toksynach w ich produktach? Jaki wpływ na nasz organizm mają chemiczne substancje w ubraniach? Na te pytania starali się odpowiedzieć prelegenci konferencji Rewolucja Konsumencka w Czarny Piątek  – alternatywy dla zakupowego szaleństwa w Black Friday 2019.

Rewolucja Konsumencka w Czarny Piątek, zorganizowana przez Fundację Kupuj Odpowiedzialnie, odbyła się 29 listopada 2019 r. w domu handlowym w centrum Warszawy, co podkreśliło cel tej imprezy: zamiast zakupów – chwila refleksji nad ciemną stroną konsumpcji. Ciekawym faktem jest, w tym samym budynku przy ul. Mysiej miał w PRL swoją siedzibę urząd cenzury. My natomiast poszukiwaliśmy tego dnia prawdy na temat niewygodnych faktów dotyczących przemysłu odzieżowego.

Właśnie temu zagadnieniu były poświęcone trzy niezwykle ciekawe wykłady: Grażyna Latos – reporterka z Fundacji Kupuj Odpowiedzialnie opowiedziała o warunkach pracy polskich szwaczek, Paweł Urbański z firmy Knk-Kanaka opisywał, jakie groźne toksyny tkwią w nowo kupionych ubraniach, a dr Aleksandra Rutkowska z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego uświadamiała o wpływie tych substancji na nasz organizm.

Produkcja polska, ale czy etyczna?

Coraz częściej jako konsumenci zwracamy uwagę na to, skąd pochodzi produkt. Coraz głośniej mówi się o wyzysku pracowników z krajów rozwijających się, którzy produkują przeznaczone na eksport towary. Coraz więcej słyszymy o powiązaniach szybkiej i taniej konsumpcji z zatruciem środowiska. Dlatego zaczynamy chętniej wybierać lokalną, rodzimą produkcję.

Czy jednak patriotyzm konsumencki to zawsze dobry wybór pod względem etycznym? Okazuje się, że nie.

Pokazały to wywiady, które przeprowadziła Grażyna Latos ze szwaczkami, pracującymi w szwalniach produkujących ubrania dla polskich marek odzieżowych. Z przedstawionych na wykładzie cytatów z kilkunastu wypowiedzi tych kobiet wyłania się klimat rodem z powieści „Ziemia obiecana” Władysława Reymonta.

Polskie szwaczki z badanych przez Grażynę Latos zakładów pracują najczęściej na akord przez 6 dni w tygodniu po 10-12 godzin dziennie za najniższą krajową płacę. Mimo posiadania przez nie umów o pracę, urlopy to fikcja, bo są udzielane tylko gdy zakład nie pracuje, a więc i nie wypłaca wtedy pensji.

Dotkliwe problemy w pracy, jakie szwaczki jeszcze wymieniały to: konieczność obsługi starych maszyn, wysoka temperatura w pomieszczeniach i brak wentylacji, zapylenie oraz limitowanie wyjść do kuchni i toalety.

Patriotyzm konsumencki nie zawsze oznacza właściwy wybór pod względem etycznym.

Najgorszy dla szwaczek był jednak wszechobecny strach przed zwolnieniem, podsycany dodatkowo przez pracodawców. Pracownice to głównie kobiety w wieku przedemerytalnym, które chcą „dotrzymać” do emerytury, a także samotne matki lub jedyne żywicielki rodziny. Były więc one bardzo zdeterminowane, a wręcz zdesperowane, by się w tej pracy utrzymać.

Na tym tle dochodziło często do nadużyć przełożonych w stosunku do pracownic: nieregularne wypłacanie wynagrodzenia, nieuznawanie zwolnień L4, wulgaryzmy i mobbing, zamykanie w zakładzie podczas nadgodzin, a nawet otwarta przemoc fizyczna. „Jak się człowieka tak traktuje latami, to niech się pani nie dziwi, że on traci całą pewność siebie i odwagę.” – podsumowała jedna ze szwaczek.

„Przyjdzie zima, to wtedy sobie odpoczniesz” – tak szefostwo kwitowało prośbę jednej z pracownic o wolny weekend majowy. Podczas gdy szczytem marzeń dla szwaczek było spędzenie czasu na działce, szefowie jednego z zakładów jeździli na Lazurowe Wybrzeże, a potem chwalili się pracownicom zdjęciami z wakacji. Jednocześnie narzekali na wysokie podatki i ZUS. „Z kolei największe polskie związki zawodowe nie są zbytnio zainteresowane działalnością w sektorze odzieżowym” – powiedziała reporterka Grażyna Latos.

Jedyną możliwością uwolnienia się od tej rzeczywistości było zwolnienie się z pracy. Część z bohaterek wywiadów założyło własną działalność gospodarczą jako krawcowe.

Jedna z nich powiedziała: „Jak spojrzeć na pracę szwaczki, ten cały wysiłek, to umęczenie, to naprawdę zarobki są minimalne. A jeszcze to upodlenie człowieka. Ja potrafię sama szyć, więc mam w nosie zszywanie nogawek przez 16 godzin. Jeszcze gdy ktoś mnie pogania, mówi, że nic nie umiem i za często chodzę do łazienki. Ale co ma zrobić kobieta, która nie umie uszyć?”.

Niektórzy powiedzą, że niewykwalifikowany pracownik zawsze zarabia mało. Owszem, ale to jednak nie tłumaczy odzierania go z godności. Poza tym, jak przyznała w wywiadzie jedna ze szwaczek, szefowie niechętnie patrzyli na ambitne osoby: „Wyzywano nas, że nic nie umiemy i do niczego się nie nadajemy, ale później, jak człowiek chciał się rozwijać, to nie wolno, bo po co. Ja żebym mogła pójść na kurs popołudniami, musiałam kłamać, że mam rehabilitację”.

Jak pokazują wypowiedzi polskich szwaczek, konieczne jest sprawdzanie etyczności produkcji także polskich firm odzieżowych! Problem wyzysku nie dotyczy bowiem tylko pracowników z krajów rozwijających się, ale jak się okazuje, ma on miejsce także u nas, w sercu Europy. Zatem kierując się patriotyzmem konsumenckim przy zakupach produktów „made in Poland” pytajmy i sprawdzajmy etyczność także naszych rodzimych wytwórców.


Trująca moda

W drugim z kolei wykładzie, Paweł Urbański z firmy Knk-Kanaka – świadczącej certyfikowane usługi pralnicze i farbiarskie  – opisywał zagrożenie, jakie niosą ze sobą toksyny zawarte w ubraniach. Mimo że jesteśmy coraz bardziej świadomi konieczności walki ze zmianami klimatu czy z chemią w żywności, to często nie zdajemy sobie sprawy, że nasza odzież również może nas powoli zabijać!

Jako konsumenci kupujemy ubrania sprawdzając głównie krój, kolor i fakturę i na tym kończy się nasza weryfikacje tego, co na siebie zakładamy. Jeszcze ewentualnie przeczytamy metkę reklamową (tzw. przywieszkę), na której producent obiecuje nam często produkt „organic”, „eco” czy „bio”, a prawie zupełnie nie zapoznajemy się z etykietą pielęgnacyjną, którą znajdziemy na wewnętrznej stronie np. swetra czy bluzki.

Niewielu z nas zdaje sobie sprawę, że gdy etykieta naszego produktu wskazuje na kraj rozwijający się, szczególnie z Azji (m.in. Chiny, Bangladesz czy Kambodża), to prawdopodobnie zawiera on bardzo dużo szkodliwych dla człowieka toksyn. Jedne z nich dostają się do materiału na etapie produkcji, ponieważ tamtejsze firmy nadal stosują wiele chemikaliów, które są zabronione w Europie. Kolejne toksyny dodaje się, by odzież przetrwała wielomiesięczny transport do krajów zachodnich.

Środki grzybo- i bakteriobójcze oraz chroniące przed gryzoniami jako pierwsi wdychają pracownicy rozładowujący w magazynach towary z kontenerowców. Zawarte w tych środkach formaldehyd, ołów i rtęć powodują zawroty głowy, duszności i alergie. Taka odzież trafia następnie na sklepowe półki, a ostatecznie na nasze ciała. Jakie są tego skutki?

Toksyny zawarte w odzieży (ale też w kosmetykach) migrują przez skórę bezpośrednio do naszego układu limfatycznego, przez który są rozprowadzane po całym organizmie. Jest to groźniejsze niż w przypadku żywności, gdzie toksyny w niej zawarte są częściowo przetwarzane przez wątrobę. Proces przenikania toksyn do porów skóry przyspiesza tarcie i wysoka temperatura, a więc szczególnie narażeni jesteśmy w przypadku noszenia bielizny i strojów sportowych, zwanych „oddychającymi”.

Podejmujmy odpowiedzialne decyzje przy zakupach wymarzonych kreacji.

Paweł Urbański (Knk-Kanaka)

Unikać więc należy przede wszystkim wszelkiej odzieży z materiałów ropopochodnych: poliestru, poliamidu i akrylu. Kolejnym ważnym krokiem dla własnego bezpieczeństwa jest wypranie każdego nowego ubrania przed założeniem na siebie. Zanim jednak wrzucimy je do pralki, namoczmy w roztworze 1:1 octu i wody. A zamiast detergentu użyjmy do prania płatków mydlanych, bo skuteczniej rozkładają one chemikalia. Pamiętajmy też o częstym wietrzeniu materiałów syntetycznych, aby umożliwić rozproszenie toksyn.

Nie zapominajmy też, że nawet jeśli wypierzemy skażoną chemikaliami odzież, to toksyczne substancje i tak dostaną się wraz ze ściekami do środowiska skażając wody gruntowe i gleby uprawne. „Cała ta chemia jest więc nadal w obiegu, a my ją zjadamy” – powiedział Paweł Urbański.

Dlatego najlepiej wybierać odzież certyfikowaną – najlepiej z logo najbardziej kompleksowych certyfikatów: Fairtrade, Global Organic Textile Standard (GOTS) oraz Global Recycled Standard (GRS). Ich kompleksowość polega na równoczesnym bezpieczeństwie zatwierdzenia środków chemicznych, aspektów społecznych i ekonomicznych (m.in. godne wynagrodzenie dla pracowników) oraz transparentności transakcji w łańcuchu dostaw.

Sprawdzajmy też dokładnie składy ubrań wybierając zakupy z możliwie naturalnych materiałów, a w razie wątpliwości kontaktujmy się z producentem i wyjaśniajmy je bezpośrednio. Nie kupujmy natomiast ubrań marek, które nie spełniają powyższych standardów.

„Wszystkie koncerny odzieżowe są profesjonalne i mają świadomość, co produkują i co zawierają ich ubrania. Powinny więc brać odpowiedzialność za to, co wprowadzają na rynek” – mówił Paweł Urbański – „Cała siła jest jednak w nas, konsumentach. Jeżeli nie będzie popytu, a koncerny się nie zmienią, to out, nie będzie ich. Podejmujmy więc odpowiedzialne decyzje przy zakupach wymarzonych kreacji”.


Zdobi czy szkodzi

Czy wiesz, że rocznie zjadasz tyle plastiku, ile mieści w sobie karta kredytowa? Tak bowiem wszechobecne jest skażenie mikroplastikiem. Oprócz chemii w żywności i jej opakowaniach, do obciążenia organizmu toksynami dochodzi przez chemiczne dodatki do ubrań, jak: formaldehyd (stosowany przy ich obróbce), nikiel (np. w zamkach) czy chrom (w elementach skórzanych), a także ftalany (w plastikowych elementach).

Dodatkowym obciążeniem jest chemia w kosmetykach – przykładowo kobieta, która maluje usta szminką, zje w ciągu całego swojego życia ok. 3 kg ftalanów. Truje nas także nasze domowe otoczenie: plastyfikatory i bromowane opóźniacze spalania znajdują się w tapicerkach mebli, posadzkach, zasłonach i dywanach, a nawet w zabawkach. Szokujące?

Jeszcze bardziej szokujące jest to, co konkretnie robią te substancje z naszymi organizmami. Przedstawiła to w swoim wykładzie trzecia prelegentka – dr Aleksandra Rutkowska z Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego. Ze względu na to, że budowa cząsteczek chemicznych tych substancji przypomina naturalne hormony człowieka, organizm przyjmuje je jako swoje. Takie związki endokrynnie czynne (ED) prowadzą do zaburzeń hormonalnych, a to w konsekwencji zwiększa zachorowalność na choroby cywilizacyjne, a więc m.in. na raka, cukrzycę, niepłodność i otyłość.

Co możemy zrobić, by zminimalizować wpływ tych substancji? Dr Aleksandra Rutkowska zaleciła „powrót do tego, co robiły nasze babcie”: korzystanie z opakowań szklanych, papierowych i wyrobów ze stali szlachetnej, przygotowywanie posiłków w domu oraz wybieranie lokalnych produktów podczas codziennych zakupów. Powinniśmy też często wietrzyć i odkurzać mieszkanie, a kurze ścierać jedynie wilgotną szmatką (a nie chusteczkami nasączonymi chemikaliami!).

Jak widzimy zagrożeń wokół nas jest sporo, lepiej być jednak ich świadomym i w porę im przeciwdziałać.


Jakie działania konkretnie możemy podejmować?

To pytanie nurtuje wielu z nas. Niech wyżej  wymienione treści wykładów i poniższa lista posłużą Ci za inspirację:

  1. Ogranicz kupowanie nowych produktów – długo używaj te, które masz, a w razie potrzeby naprawiaj lub wymieniaj się z innymi.
  2. Nie kupuj ubrań z włókien syntetycznych (szczególnie z poliestru, poliamidu i akrylu).
  3. Kupuj produkty z certyfikatami – najlepiej z logo Fairtrade, Global Organic Textile Standard (GOTS) oraz Global Recycled Standard (GRS).
  4. Unikaj produktów plastikowych i z tworzyw sztucznych (szczególnie z miękkiego PVC i z ciemnego plastiku z recyclingu) oraz wyrobów wydzielających silnie chemiczny zapach.
  5. Podczas codziennych zakupów wybieraj lokalne i sezonowe produkty, które charakteryzują się krótką drogą transportu.  
  6. Przygotowuj samodzielnie posiłki w domu.
  7. Żywność przechowuj w opakowaniach szklanych i papierowych, a gotuj ją w garnkach ze stali szlachetnej.
  8. Regularnie odkurzaj oraz przecieraj meble i podłogi namoczoną tylko w wodzie szmatką.
  9. Szukaj samodzielnie informacji o bezpieczeństwie chemicznym produktów na portalach instytucji państwowych lub organizacji pozarządowych, a także pytaj bezpośrednio producentów, jakie dodatki chemiczne stosują w swoich produktach.


Zapytaj o chemię aplikacją

Dodatkowo przydatnym narzędziem może być dla Ciebie aplikacja na telefon Pytaj o chemię, której premiera towarzyszyła opisywanemu wydarzeniu. Dzięki niej możemy sprawdzić zawartość szkodliwych chemikaliów w produktach stałych poprzez zeskanowanie ich kodu kreskowego (dotyczy to m.in. ubrań i tekstyliów domowych, mebli, artykułów gospodarstwa domowego czy zabawek).

Baza kodów produktów jest ciągle rozwijana, a oprócz tego aplikacja umożliwia zapytanie producentów, czy produkt przez nich oferowany zawiera niebezpieczne substancje. Bowiem według unijnego rozporządzenia REACH, dotyczącego stosowania chemikaliów, zapytany przez nas producent ma obowiązek dostarczyć nam informację na ten temat w ciągu 45 dni od złożenia zapytania.

Aplikację Pytaj o chemię możesz pobrać w sklepie Google Play lub AppStore, a tak wygląda jej logo:

Im więcej pytań będziemy stawiać producentom jako konsumenci, tym siła nacisku na firmy, by wprowadzały bezpieczne dla zdrowia produkty, będzie większa. Zatem, do dzieła!